Tym razem relację zaczynam niechronologicznie. W niedzielę rano opuściłyśmy okolice Mogan gdzie spędziłyśmy ostatnie 3 noce i ruszyłyśmy w góry. Ostatni raz prowadziłam auto 2 lata temu na Fuerteventurze i pamiętając dojazd na plażę w Cofete obawiałam się górskiej jazdy. Ba, zrobiłam sie tak niepewna swoich umiejętności że odbierając auto na lotnisku bałam się wyjechać z parkingu. Na południe dojechałam bez przeszkód, przez te kilka dni oswoiłam się z pojazdem i tylko z parkowaniem równoległym dałam sobie spokój.
Widoki zaiste były piękne a droga wąska, dobrze że ruch odbywał się raczej w jedna stronę.
Miasteczko Tejeda gdzie zatrzymałyśmy się tylko na zakupy a posiedziałyśmy trochę dłużej bo jest dosyć urocze. Po drodze ominęłam wjazd na najwyższy punkt Gran Canarii – Pico de las Nieves ( 1951 m ).
I Artenara, najwyżej położone miasteczko na Gran Canarii ( 1270 m ), must see dla miłośników zabytków archeologicznych.
Domy skalne zostały zbudowane przez kanaryjskich Aborygenów. W jednym z nich mieści się hostel El Warung w którym nocleg planowałam od dawna . Zostałyśmy bardzo ciepło przyjęte przez właściciela oraz resztę gości. Hostel jest kameralny, znajduje się tu 8 łóżek, jedna łazienka i dobrze wyposażona kuchnia. Tym co odróżnia to miejsce od innych to niezwykłe położenie, gościnni mieszkańcy oraz brak wi-fi. Fajnie poczuc się tak zupełnie odciętym od swiata.
Najpiękniejszy zachód słońca na Gran Canarii a może i jaki kiedykolwiek widziałam. W hostelu poznałam Basię, okazało się że chodziłyśmy do tego samego liceum. Vama zaprzyjaźniła się z wolontariuszką Aliną.
Wieczór był chłodny ale warto było spędzić trochę czasu na zewnątrz w absolutnej ciszy i ciemnościach. Obawiałam się że w nocy będzie nam zimno ale jaskinie mają perfekcyjną temperaturę, chronią zarówno przez upałem jak i chłodem. Rano wstałam pierwsza podekscytowana wschodem słońca ale nie było juz tak magicznie;
Mieszkańcy hostelu powoli zaczęli się rozchodzić na wędrówkę po górach albo dalej w podróż. Nas czekała droga do Las Palmas a po drodze zahaczyłyśmy o Park Przyrodniczy Tamadaba. W sumie żałuję że nie zostałyśmy w Artenara o jeden dzień dłużej. Chyba już wiem gdzie spędzę przyszłoroczne święta.
Bardzo lubię Twoje zdjęcia. Nawet nie ma sensu, żebym komentowała każde po kolei, choć mam na to ochotę : )
dzięki wielkie;