Andy mnie wzruszają od kiedy obejrzałam dokument o katastrofie lotu Fuerza Aérea Uruguaya 571; zafascynowała mnie ta historia o cudownym ocaleniu i postanowiłam że któregoś dnia pokonam tę samą drogę którą przebył Nando Parrado. Andy przekroczyłyśmy dwa razy lecąc do Buenos Aires, teraz czekała nas przeprawa drogą lądową.
Tym razem autobus był pełny więc musiałyśmy dzielić z Vamą jedno miejsce. Obok nas usiadł starszy Amerykanin który jechał do Santiago szukać swoją dawną miłość; poznałam też fotografa z Cheltenham wiozącego cały sprzęt i zaczęłam załować że nie wzięłam swojego Nikona d700, przydałaby się pełna klatka na te widoki;
Vama ucięła sobie drzemkę ale nie na długo bo dojechaliśmy wreszcie do granicy chilijskej. Zapomniałam już jak to jest jak się przekracza granice. Po kontroli paszportowej odbyła się kontrola bagażu, zgromadzono nas w ciemnym pomieszczeniu i wypuszczono psa. Trwało to dosyć długo;
Po stronie chilijskej widoki były ciekawsze ale miałam dosyć tych zakrętów i nie mogłam się doczekać kiedy wyjedziemy z gór. Cała podróż z Mendozy do Santiago trwa około 8 godzin. Dostałyśmy nawet lunch, niezbyt smaczny;
Do Santiago dojechałyśmy późnym popołudniem, odnalazłam linię metra i bez trudu znalazłyśmy drogę do mieszkania Felipe.
Wspaniale! Andy to moje marzenie! Te majestatyczne góry zapierają dech w piersiach i zachwycają równie mocno jak przerażają!Czekam na więcej!
Pozdrawiam,
Ewela