Robią mi się niezłe zaległości a niedługo szykuje się kolejna wyprawa, choć nie do końca wiem czy dojdzie do skutku bo ponoć kontrolerzy lotów szykują 10.10 strajk w całej Europie.
Praca fotografa jest o tyle nieprzyjemna że po spędzeniu godzin nad obróbką zdjęć ślubnych nie mam juz ochoty zaglądać do albumów prywatnych. Na początku sierpnia pojechałyśmy na chwilę do Polski a po powrocie Vama zaczęła pierwszą klasę szkoły – choć ma dopiero 4 lata;
A to już Santiago. Zatrzymałyśmy się u Felipe którego gościłam w zeszłym roku.
W kuchni w kubeczku z przyprawami znalazłam liście koki ale naparu herbacianego spróbowałam dopiero dużo później bo w Peru.
W przeciwieństwie do Buenos Aires stolica Chile nie jest wizytówką kraju którą trzeba koniecznie odwiedzić. Gęsto zaludnione i zanieczyszczone smogiem miasto nie jest lubiane przez samych Chilijczyków ale trzeba przyznać że położone jest idealnie – z jednej strony blisko pasma gór, z drugiej – tylko 2h jazdy autobusem od oceanu.
Nie widziałam dużo w Santiago, upał był nie do zniesienia i juz pierwszego dnia strułam się próbując chilijskich specjałów na targu – ceviche czyli surowej marynowanej ryby oraz machas a la parmesana – małż zapiekanych z parmezanem.
Obok miejskiego targu ( mercado central ) znajduje się intrygująca knajpa La Piojera ( w wolnym tłumaczeniu – wszawisko ) w której serwuje się popularny drink terremoto ( trzęsienie ziemi ) – w jego skład wchodzi m.in, białe wino i lody ananasowe. Niestety wstęp od lat 18stu także wrócimy za kilkanaście lat żeby spróbować tego specjału;
Niedzielę spędziliśmy leniwie w Parque Bicecentario szukając odrobiny cienia.
A to Gran Torre Santiago, najwyższy budynek w całej Ameryce Południowej.
Po weekendzie wyruszyłyśmy nad ocean, do portowego miasta Valparaiso. Na dworcu w Santiago spróbowałyśmy chilijskich empanadas, różnią się od argentyńskich rozmiarem.
Z opisów i zdjęć wiedziałam że Valpo będzie mi się podobać. Zabytkowe dzielnice miasta, te z kolorowymi domami na wzgórzach, są wpisane na listę UNESCO. Jednak pierwsze wrażenie nie było najlepsze bo uliczny sprzedawca jedzenia naciagnął mnie troche na kasę. Tego dnia pożałowałam że nie znam podstaw języka hiszpańskiego.
Poszłyśmy na Plaza O’Higgins posiedzieć z bezdomnymi psami i gołębiami.
Zasiedziałysmy się w parku bo niedogadałam się ze swoim CS hostem i nie martwiłam o nocleg. Kiedy w końcu zdecydowałam się poszukać hostelu zrobiło się późno i byłyśmy zmęczone więc wzięłyśmy pierwszy napotkany hostal ( coś jak B&B ) który kosztował nas trochę wiecej niż planowany budżet ( 20 tyś pesos ) ale za to miałyśmy własny pokój z łazienką i tv;
A tutaj jeszcze spacer z analogiem z poprzedniego wieczora:
Obiecuję wrzucic więcej zdjęć z Chile jeszcze w tym tygodniu!